wtorek, 18 lutego 2014

Mekelele, czyli weekend w Brennej :)

Pierwszy raz od narodzin Zosi spędziliśmy cały weekend poza domem, oczywiście w doborowym towarzystwie mojej kochanej rodzinki :)  Nie obyło się bez wymądrzania małża na temat naszego jakże małego bagażnika i konieczności natychmiastowej zmiany dyliżansu (bo przecież co weekend gdzieś wyjeżdżamy, a wakacje mamy 5 razy w roku :P) na moje szczęście wszystko się zmieściło, a nawet obyło się bez wożenia toreb na kolanach (przeca bagażnik wcale nie jest mały). Pakowanie wymagało duuużej organizacji, tym bardziej że Zosiowych sprzętów wcale nie jest mało i wszystko trzeba mieć ze sobą żeby w miare sobie ułatwić życie. Weekend zdecydowanie zaliczam do udanych, przede wszystkim dzięki babci, która przejęła opiekę nad dzieciem, dzięki czemu matka mogła się w zupełności wyluzować, nie wspominając o małżu, który poszedł na całość i jako ostatni z ekipy zacumował do łóżka. Z racji mojego nie karmienia mogłam trochę poszaleć tak więc było grzane wino, białe wino, czerwone wino i martini co zakończyło się jak to moja ciocia sprytnie określa stanem MEKELELE :) Może nie będe wymieniac jakie trunki spożywał małż bo podejrzewam że o połowie z nich nawet nie wiem :) Zosi też się podobało, najbardziej upodobała sobie ramiona Morfeusza i to w ich spędziła praktycznie cały weekend. Podsumowując pierwszą noc poza domem z dzieckiem mamy za sobą , teraz możemy podbijać świat :)

P.s. Z racji wspomnianego powyżej stanu MEKELELE nie udało mi się zrobić jakiś fajniejszych zdjęć, wrzucam więc to co mam :)


Najważniejsze ... Kochana rodzinko dziękujemy za wspaniały weekend, świeżo nabytemu Ojcu chrzestnemu naszego dziecia i jego szanownej małżonce dziękujemy za gościnę, co należy odczytywać :  "od tej pory macie nas na głowie co weekend" :P










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz