Wybiła 8 grudnia 2013 roku :)
Niedziela godzina 6.40 odeszły mi wody :) obudziłam małża bo sama nie wiedziałam czy to napewno wody płodowe, chociaz teraz myśle ze to było oczywiste :) bez paniki zjedlismy sniadanie, poszłam się wykąpac i umalować, małż przyciął swój zarost coby sie ładnie na porodówce prezentować :) w międzyczasie zadzwoniłam do mamy i do położnej która stwierdziła że spokojnie mamy sie szykować do szpitala. Około 11 byliśmy gotowi :) nic mnie nie bolało, czułam się świetnie więc pomyślałam ze to falszywy alarm, małż zabrał więc bony do croppa na wypadek gdyby nas do szpitala nie przyjęli żeby w drodze powrotnej je wykorzystac. Dojechaliśmy, nie kazałam brać małżowi torby z auta bo myślałam ze nas oddelegują do domu ,na miejscu czekała już nasza polożna, która wylała ze mnie pozostałości wód plodowych i oznajmiła że mamy sie przebrać i zaprasza na blok porodowy :) byliśmy w szoku że to już, że jak to przecież nic mnie nie boli to jak mam rodzić ?? na bloku byliśmy przed 12, dostałam kroplówe ba wywołanie skurczów, jednak nie bardzo na mnie działała, dopiero końska dawka sprawiła że coś zaczęłam czuć :) jakieś 0,5 godziny póżniej już zwijałam się z bólu, trochę pocierpiałam potem przyszło zbawienie w postaci anestezjologa który dwa razy wkłuwał mi się w kręgosłup :) po jakiś 10 minutach stwierdziłam że moge tańczyć, było mi błogo i cudnie, nic nie bolało :) małż w międzyczasie kupił na allegro lampki do naszej choinki :P jak znieczulenie przestawało działać czyli około 15 miałam już 8 cm rozwarcia i ból stawał się nieznośny, ale położna stwierdziła że juz nie dostane kolejnej dawki bo zaczynają się bóle parte, których bałam się najmniej a okazały się najgorsze. Myślałam że umre, że nie dam rady, nie wiedziałam co się dzieje bo ból zapierał mi dech w piersiach. Parłam przez jakieś 20 minut, wysiłek niesamowity... popękały mi naczynka na dekolcie i przy ustach, pękło także moje krocze , które na koniec zostało jeszcze potraktowane nożyczkami :) małż był cały czas przy mnie, chyba bardziej przerażony niż ja bo aż zaniemówił co w jego przypadku jest conajmniej dziwne :P O godzinie 16.15 stał się cud, na świat przyszła Zosia 3100g i 52 cm naszego szczęścia :) Cała nasza trójka płakała, my z małżem chyba głośniej niż ona :) W tamtej chwili zmieniło się wszystko, świat na chwilę się zatrzymał i od tego momentu zaczął kręcić się wokół tej małej istotki :)
Gratulacje! Niech Zosia zdrowo rośnie :)) a Zośki fajne są, ot co! :)
OdpowiedzUsuńGratulacje! Dużo zdrówka dla Was!!! A Zosia, jaka śliczna i słodziutka Kruszynka :D Pozdrawiam cieplutko :)
OdpowiedzUsuńGRATULACJE! WItaj na świecie Zosieńko! Śliczna dziewczynka, czekamy na więcej fotek! :-) Pozdrawiamy Was gorąco!
OdpowiedzUsuńPS. Świetnie się spisałaś :-)